Patrz, znad mojej głowy,
niebo uleciało, zniknęło. Patrz, znad mojej głowy, niebo uleciało, zniknęło. Patrz, krańce nieba uwolniły się od ziemi. Patrz, krańce nieba uwolniły się od ziemi. Po cichu, po kryjomu. Potajemnie, w sekrecie. Patrz, co się stało. Ziemia płynie. Patrz, rozpuszcza się w wodzie. Patrz, krańce nieba uwolniły się od ziemi. Po cichu, po kryjomu. Potajemnie, w sekrecie. Tracę zmysły. Jestem na wpół przytomny. W tym stuleciu nigdy się to nie zdarzyło. Ciało zaczęło się topić, dusza rozpływać. Stopy stanęły, a droga pod nimi ruszyła. Niebo przewraca się z boku na bok na posłaniu z chmur. Patrz, jakby miało spłynąć na ziemię. Ziemia zanurza się w wodzie. Patrz, jakby wstała i gdzieś szła. Po cichu, po kryjomu. Potajemnie, w sekrecie. Powiedz słowo, a stanę. Powiedz drugie, a ruszę. Jeśli to szaleństwo, niech tak będzie. Powiedz słowo, a stanę. Powiedz drugie, a ruszę. I tak nie znam celu podróży. Patrz, znad mojej głowy, niebo uleciało, zniknęło. Patrz, znad mojej głowy, niebo uleciało, zniknęło. Patrz, co się stało. Ziemia płynie. Patrz, rozpuszcza się w wodzie. Po cichu, po kryjomu. Potajemnie, w sekrecie. |